Przyjacielsko nastawiony do ludzi pies, oznaczał, że dotarliśmy do celu. Właściciele stawu, zasilanego górską wodą, przywitali nas bardzo serdecznie. Poczęstowani kawą i rakiją zasiedliśmy do rozmów, ojciec, matka, dwóch synów i mała wstydliwa wnuczka... Potem panowie poszli na ryby...
Jak się okazało pstrągi nie były jedyną atrakcją tego domu. Większą atrakcją był stary młyn wodny. Działający. Akurat mielono w nim kukurydzę. Podobno młyn liczy sobie 100 lat, ale tego to nawet on sami nie wiedzą.
Kupiliśmy ryby, świeżo zmieloną mąkę kukurydzianą (z której piekłam pyszną proję), ruszyliśmy w drogę powrotną, a gospodarze wrócili do pracy w gospodarstwie...
Woły nie zrobiły na mnie dużego wrażenia, gdyż w Jagošticy widziałam dużo, dużo potężniejsze.
Zabawiliśmy u tych sympatycznych ludzi dość długo, rozmowy o życiu, polowaniach i innych rzeczach przebiegały w miŁej atmosferze. Myśleliśmy, że nasz przypadkowy przewodnik poszedł swoją drogą, a tym czasem czekał na nas by być pewnym, że w drodze powrotnej...
wpiz kiom
OdpowiedzUsuń